Wziąwszy wszystko pod uwagę, Czerwony Fakturek w końcu zaryzykował i rozpoczął własną działalność. Wiedział, co i ile potrafi wytworzyć na tym etapie, teraz potrzebował kogoś – choćby jednego odbiorcę – który byłby zainteresowany jego produktami. Nie minął tydzień i znalazł się chętny. Duży, dobry gracz – Spółka Babcia – która zaczęła zakupy u Fakturka. Może nie brała dużo, ale… regularnie! I regularnie też płaciła za wykonane dostawy. Fakturek czuł się, jakby złapał Pana Boga za nogi. Nie trwało to jednak długo. Fakturkowi przytrafiła się ta przykra historia z firmą Wilk, który – wykorzystując informacje niechcący przekazane mu przez samego Fakturka – bez pardonu przejął Babcię. Co prawda Wilk brał więcej i częściej, ale taniej i często płacił z opóźnieniem. Albo i wcale nie płacił. To z kolei, bardzo szybko, doprowadziło naszego bohatera na skraj upadłości, z którego wybawił go mądry doradca Gajowy, który – z legitymacją inspektora podatkowego – rozprawił się z Wilkiem i postawił Fakturka na nogi. Po tej lekcji Czerwony Fakturek zdecydowanie przebudował swoje podejście do biznesu. Wielu dostawców i wielu odbiorców – to po pierwsze. I po drugie – sprawdzał ich i starał się unikać zbyt dużych, którzy mogliby go uzależnić od siebie. I zadziałało. Zadziałało, ale niestety nie na długo. Po kilku miesiącach pojawiły się inne problemy.
Wszystko działało i rozwijało się dobrze do czasu, kiedy działalność Czerwonego Fakturka miała relatywnie niedużą skalę. Z czasem skala zamówień zaczęła rosnąć, a w ślad za tym rosło też zapotrzebowanie Fakturka na surowce i półprodukty. Nagle – jakby wszyscy zmówili się w jednym momencie – pojawiły się naciski ze strony dostawców na szybsze płatności i wyższą cenę, co miało niby pozwolić im zapewnić ciągłość dostaw o większej wartości – a ze strony odbiorców żądania zupełnie odwrotne – prosili o więcej czasu na zapłatę i niższe stawki, co argumentowali chęcią realizacji u Fakturka wyższych zakupów oraz statusem rzetelnego i stałego kontrahenta. Początkowo Czerwony Fakturek podszedł do sprawy z entuzjazmem – próbował jakoś to wszystko zgrać sam, zgadzając się na inne ceny, a niedopasowania w terminach własnych płatności i zapłaty odbiorców „wyrównywał” nadwyżkami, które zaoszczędził wcześniej. Owe nadwyżki się jednak skończyły, a problem urósł do potężnych rozmiarów. Fakturek, który zawsze chciał być terminowym i solidnym partnerem w biznesie, stał się firmą z długami i powoli przestawał być w stanie realizować dostawy na czas. Ale w końcu powiedział sobie „dość” i – za namową dobrego pośrednika o nazwie Kret-Kred – udał się do siedziby firmy BeeBee, która mieściła się w miejscu dawnej, ogromnej pszczelej pasieki. To tam wytłumaczono Fakturkowi jak – przy pomocy faktoringu i ubezpieczenia – można – bez długów i bez turbulencji – być konkurencyjnym i rzetelnym w oczach dostawców oraz odbiorców, prowadząc bez dużego ryzyka zdrowy biznes dla którego wzrost nie staje się zagrożeniem, ale czymś zupełnie naturalnym. Od tego momentu wszystko zaczęło się dobrze układać, a Czerwony Fakturek zaczął myśleć o ekspansji do lasów położonych za szeroką, ruchliwą i niebezpieczną drogą, co – za bez mała rok – pomyślenie zrealizował przy asyście pszczółek z BeeBee, które – jak się okazało – miały swoje siedziby także w innych lasach.